Marta Kosecka

adwokat

Prowadzę Kancelarię Adwokacką w Gdyni. Na co dzień doradzam przedsiębiorcom w zakresie szeroko pojętego prawa gospodarczego i handlowego, a także prawa pracy. Posiadam bogate doświadczenie w obsłudze podmiotów gospodarczych.
[Więcej >>>]

Współpraca Wzory i porady

Witam Cię w pierwszym pourlopowym wpisie! 🙂

Kto śledzi mojego Instagrama albo odzywał się do mnie mailowo i był tym szczęśliwcem, do której dotarł mój autoresponder wie już bowiem, że udało mi odpocząć przez kilka dni na hiszpańskiej Gran Canarii. Wyspa jest piękna i na pewno polecam jej odwiedzenie i zwiedzenie. Zresztą, planuję pokazać Wam tu na blogu nieco więcej z jej uroku, ale póki co powracam do tematów czysto prawnych i gastronomicznych 🙂

Od czasu mojego wywiadu z rzecznikiem patentowym Mikołajem Lechem, który zresztą był podzielony na dwie części (jeśli nie czytałeś, to jeszcze raz mocno zachęcam, choć to może trochę nieskromne, ale to naprawdę wartościowy wywiad – a to link do części I i części II) minęło już trochę czasu, więc jak sądzę chętnie przeczytasz nowy wpis!

A będzie to również wpis nie byle jaki.

O tym, że tegoroczne Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w Rosji zbliżają się wielkimi krokami pamiętają nie tylko piłkarze i trenerzy, nie tylko kibice i organizatorzy, ale w dużej mierze także osoby działające w branży gastronomicznej. Wydarzenie sportowe tej rangi śledzi bowiem w Polsce setki tysięcy osób, a może i milionów! Co więcej, nie tylko śledzi, ale coraz częściej także chce oglądać mecze nie na własnej kanapie w zaciszu własnego domu, ale na mieście, ze znajomymi, gdzie wspólnie może przeżywać zarówno wielką radość związaną ze zwycięstwem swoich faworytów, jak i smutek, kiedy Ci poniosą sromotną klęskę.

Jeżeli zaś na mieście, to znaczy w restauracjach, pubach, barach – nieważne jak nazwane, najczęściej miejsca te wiążą oglądanie meczów poza domem z branżą gastronomiczną. Potwierdzają to liczne wiadomości, które od Was dostaję. Wszyscy bowiem zdajemy sobie sprawę z tego, że aby organizować takie wspólne oglądanie spotkań piłkarskich, nie wystarczy tylko posiadanie telewizora bądź innego sprzętu, za pomocą którego taki mecz możemy wyświetlić.

Tak, tak, będzie dziś nieco o opłatach.

Niestety nie uda mi się objąć tematu kompleksowo, gdyż Telewizja Polska, która posiada prawa do transmisji tegorocznego Mundialu nie opublikowała jeszcze szczegółowych warunków, na jakich zamierza udzielić licencji na publiczne pokazywanie tychże rozgrywek. Ale to nadrobimy. W momencie, kiedy te warunki się pojawią, na pewno dam Wam o tym znać i razem z Wami dokładnie je przeanalizuję.

Tymczasem wróćmy do początku. Wspomniałam już mimochodem, że aby móc legalnie wyświetlać w swojej restauracji czy pubie mecz piłkarski musimy zaopatrzyć się w odpowiednią licencję, której udzielić może nam producent tego wydarzenia sportowego albo jego dystrybutor (czyli nie kto inny jak stacja telewizyjna). Kto jednak sądzi, że ta licencja zapewni nam możliwość swobodnego wyświetlania meczu, musi niestety wziąć pod uwagę jeszcze kilka dodatkowych rzeczy.

Pierwszą z nich jest rzecz jasna.. abonament radiowo-telewizyjny.

Jego wysokość zależna jest od ilości posiadanych odbiorników, a abonament telewizyjny zawiera w sobie również opłatę za odbiornik radiowy. Jego wysokość w 2018 roku to 22,70 zł przy opłatach dokonywanych miesięcznie i 245,15 zł przy zapłacie za cały rok.

Żebyśmy się dobrze rozumieli, opłatę abonamentową za używanie odbiorników RTV powinniśmy uiszczać nie tylko w czasie transmitowania w naszym lokalu meczów piłkarskich czy innych wydarzeń sportowych, ale przez cały czas, w którym w naszej restauracji znajduję się sprawny odbiornik podłączony do instalacji antenowej. Piszę o tym po prostu dlatego, że na czas Mundialu można się spodziewać wzmożonych kontroli, do których wręcz sami możemy zachęcać promując bezpośrednią transmisję meczy i zachęcając Gości do przeżycia tego wydarzenia właśnie w naszej restauracji.

Drugą opłatą, którą zobowiązany będziesz uiścić będzie opłata na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub pokrewnymi, mówiąc w skrócie będzie to opłata na rzecz ZAIKS i innych tego typu organizacji.

Podaruję sobie chyba w tym przypadku wywód dlaczego tak jest bo byłby to wywód zupełnie teoretyczny, a uwierz mi – nie chcę Cię zanudzić. Zaufaj mi więc, że taki obowiązek istnieje.

Wysokość opłaty licencyjnej nie jest w tym przypadku stała i zależy między innymi od wielkości lokalu czy wielkości miejscowości, w której prowadzimy naszą restaurację. Żeby dowiedzieć się, jakiego rzędu będzie to opłata można po prostu skontaktować się z terenowym inspektorem ZAIKS i poprosić o wycenę licencji, której potrzebujemy.

Trzecia – ostatnia – opłata, którą zobowiązany będziesz uiścić to ta, o której wspomniałam na samym początku, a więc opłata licencyjna na rzecz producenta czy też dystrybutora, a najprościej mówiąc na rzecz stacji telewizyjnej, która uzyskała prawa do transmisji Mundialu – tak jak pisałam wcześniej w tym przypadku będzie to Telewizja Polska.

Jak również pisałam TVP nie przygotowało jeszcze odpowiedniej oferty, dlatego wrócę do tego tematu, kiedy tylko pojawi się ona w sieci. Z doświadczenia można jednak niemal w ciemno założyć, że opłata licencyjna również w tym przypadku będzie zależna od takich kryteriów jak wielkość lokalu czy fakt pobierania opłaty za wejście na transmisję meczu.

[EDIT] Pojawiły się już zasady udzielania przez TVP licencji na publiczne odtwarzanie mundialowych rozgrywek. Oczywiście w ślad za nimi pojawił się także odpowiedni wpis 🙂

Podsumowując, mamy w tym przypadku do czynienia z trzema rodzajami opłat:

  1. opłatą abonamentową za używanie odbiorników RTV,
  2. opłatą na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub pokrewnymi,
  3. opłatą licencyjną na rzecz producenta czy dystrybutora – stacji telewizyjnej transmitującej Mundial 2018.

***

No dobrze, przeczytasz to wszystko co napisałam do tej pory, i powiesz mi, że to tyle formalności, tyle opłat, które nie wiadomo czy w ogóle zwrócą się w trakcie trwania Mundialu, może zatem można pominąć opisane wyżej opłaty i wyświetlać mecze piłkarskie licząc po prostu na to, że nawet jeżeli w trakcie Mundialu będą trwały wzmożone kontrole, to i tak nie skontrolują przecież wszystkich punktów gastronomicznych, w których będzie można obejrzeć mecz. Faktycznie, na pewno nie skontrolują wszystkich. To faktycznie raczej niemożliwe.

Ale z drugiej strony z pewnością skontrolują wiele z takich podmiotów i liczenie w tym przypadku na łut szczęścia może okazać się dosyć złowrogie. Nieprzychylny dla nas wynik kontroli może wiązać się dla nas bowiem tak z konsekwencjami natury prawnej, jak i wizerunkowej. Do tych prawnych jeszcze przejdę, w pierwszej kolejności, dosłownie jednym zdaniem chciałabym się odnieść, do konsekwencji wizerunkowych, a te mogą mieć naprawdę fatalny wpływ na renomę naszej małej czy dużej gastronomii.

Wyobraź sobie, że w trakcie meczu Polski z Japonią, w ostatnim meczu grupowym, kiedy ważą się losy naszego wyjścia z grupy, do naszego lokalu wchodzi kontrola. Proszą o dokumenty, tych oczywiście brak. W naszej restauracji zrobiło się zamieszanie, Goście zorientowali się, że coś jest nie tak, atmosfera zrobiła się gęsta. W skrajnym przypadku transmisja zostaje przerwa natychmiast, w trochę lepszym Goście będą ją mogli zobaczyć do końca, ale prawdopodobnie będzie to już ostatnia transmisja, którą będzie można zobaczyć w tym miejscu. A może nie, bo szybko się zreflektujesz i licencję wykupisz. Ale co z tego, jeżeli Twoi Goście, nie chcąc kolejny narażać się na taką sytuację jak ostatnio, wolą pójść do innego pubu, gdzie mają pewność, że transmisja jest legalna, a ich dobra zabawa nie zostanie w żaden sposób zakłócona. A do tego jeszcze te plotki, huczący Facebook, nagłówki na portalach naszego miasta czy regionu „W trakcie Mundialu skontrolowano tyle i tyle lokali gastronomicznych, z czego tyle i tyle wyświetlało mecze piłkarskiej bez ważnej licencji„. A pod spodem oczywiście komentarze.

Cóż, może i jest to wizja trochę przesadzona, ale gdyby ziściły się tylko niektóre z jej elementów, to i tak dla naszej restauracji z pewnością nie przyniesienie to zysków wizerunkowych, a wręcz przeciwnie, może znacznie ocenę tego wizerunku obniżyć.

Tak – miało być jednym zdaniem 😉

A co do konsekwencji prawnych? Te również z pewnością mogą Cię czekać, jeżeli kontrola zapuka do drzwi Twojej restauracji.

W przypadku stwierdzenia używania niezarejestrowanego odbiornika telewizyjnego pobiera się opłatę w wysokości stanowiącej trzydziestokrotność miesięcznej opłaty abonamentowej.

Rozpowszechnianie utworu bez zezwolenia jest też przestępstwem, za które w zależności od formy jego popełnienia może grozić grzywna, kara ograniczenia wolności, a nawet kara pozbawienia wolności.

Co więcej, uprawniony którego prawa zostały naruszone może także wysuwać wobec nas dalsze roszczenia, m.in. w zakresie żądania zaniechania naruszania praw autorskich czy naprawienia wyrządzonej szkody.

Żeby tylko nie straszyć.. kontrolujący przedstawiciel producenta często w pierwszej kolejności proponuje pouczenie, a wówczas można kupić licencję i w dalszym ciągu legalnie transmitować dane wydarzenie sportowe. Ale to zależy od przyjętego sposobu działania producenta i nie musi mieć zastosowania w każdej sytuacji. To tylko dobra wola danego producenta.

***

Na koniec chciałabym jeszcze poruszyć jeden – jak zakładam ważny dla Ciebie aspekt. Aspekt podatkowy. O ile bowiem konieczność poniesienia wyżej wymienionych opłat może stanowić znaczne obciążenie finansowe dla budżetu Twojej gastronomii, o tyle mam jedną pocieszającą informację. Opłaty te, i to dość jednolita opinia, zaliczają się do kosztów prowadzenia działalności gospodarczej. Ufff, przynajmniej tyle 😉

Tak jak pisałam powyżej, pewnie jeszcze powrócimy do tematu Mundialu 2018, wszak to chyba oprócz Zimowych Igrzysk Olimpijskich sportowe wydarzenie roku. A i gastronomia z pewnością liczy na swój udział w krojeniu tego medialnego tortu.

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: 507 025 782e-mail: kontakt@adwokatkosecka.pl

Trudno w to uwierzyć, ale od czasu, kiedy opublikowałam pierwszą część wywiadu z Mikołajem Lechem, na co dzień prowadzącym bloga na temat prawnej ochrony znaków towarowych, minął już tydzień. Planowałam sobie, że drugą część opublikuję przed weekendem, potem że po weekendzie, a w końcu mamy już środę. Ale.. co się odwlecze, to nie uciecze. Więc jest i druga część, a w niej dowiesz się między innymi jak to jest z tą ochroną prawną przepisu kulinarnego. Piszę o tym przepisie i tu i w samym tytule, pomęczę Was tym też w mediach społecznościowych, ale to nie bez powodu. Wiem bowiem, że ten temat bardzo Was interesuje, często piszecie do mnie pytając właśnie o to. Ale żebyście nie myśleli, że w tej drugiej części wywiadu rozmawiamy tylko o tym, co to to nie! Zresztą, nie będę już przedłużać. Życzę Ci miłej, a przede wszystkim owocnej lektury! 🙂

Mikołaj, wracając jeszcze do ochrony marki – czy markę można ukraść?

Tak, i tego typu próby, choć nie mówi się o tym w mediach – podejmowane są dość często. Najczęściej są następstwem konfliktu ze wspólnikiem, pracownikiem czy partnerem biznesowym. Taka osoba zgłasza znak towarowy na siebie i próbuje zakazać takiej firmie posługiwania się jej nazwą. Znam przypadek restauracji, która działała 10 lat kiedy nagle otrzymała pozew od lokalnego konkurenta. Okazało się, że ten zarejestrował ich znak towarowy na siebie i teraz siłą próbuje przejąć dobrze rozpoznawalną markę.

Co więcej są na rynku podmioty, które specjalizują się w tego typu działaniach. Lokalizują firmy, które nie chronią swoich marek i rejestrują je na siebie w Urzędzie Patentowym. Później zaczynają szantażować te firmy, oferując opłaty za używanie ich znaku towarowego. O takich „kreatywnych przedsiębiorcach” mówi się trolle od znaków towarowych. W latach 90-tych były one tak dużym problemem w Stanach Zjednoczonych, że aż zmieniono tam prawo. Dziś można zarejestrować tylko taki znak towarowy, który jest realnie przez właściciela używany. Tego ograniczenia nie ma jak na razie w polskich przepisach. Trollom od znaków towarowych poświęciłem osobne nagranie na moim blogu 🙂

W gastronomii funkcjonuje wiele sieci franczyzowych. Czy można licencjonować prawa do marki nie mając zarejestrowanego znaku towarowego? Jeżeli tak – czy franczyzodawcy powinni tak robić?

Jeżeli ktoś ma już na tyle dobrze rozwinięty biznes, że myśli o franczyzie to bezwzględnie powinien zarejestrować swój znak towarowy. Chociażby z tego powodu, że konkurent może spacyfikować jego plany rejestrując jego markę na siebie. W takim przypadku może się okazać, że pierwszy lokal, który otworzył będzie się w stanie obronić. Jednak każdy, który powstał po dacie zgłoszenia spornego znaku towarowego – nie. W takim przypadku przedsiębiorca zanim rozpocznie działania związane z franczyzą, powinien podjąć próbę unieważnienia takiego znaku. Znów jednak łatwiej powiedzieć niż zrobić. Aby to się udało musi być spełnionych kilka warunków.

Nie mając zarejestrowanego znaku towarowego ciężko mówić o udzielaniu licencji na używanie marki. W doktrynie istnieją wątpliwości co do tego, czy tzw. niezarejestrowany znak towarowy jest prawem podmiotowym. Co prawda można jeszcze licencjonować prawo do firmy, ale nie zawsze fantazyjna nazwa restauracji znajduje się również np. w nazwie działalności gospodarczej przedsiębiorcy.

A jeżeli chcielibyśmy przenieść prawa do nazwy restauracji – czy to w ogóle możliwe? Jakie działania musielibyśmy wówczas podjąć?

Znów wracamy do punktu wyjścia. Firma przedsiębiorcy jest niezbywalna. Nie można jej więc przenieść. Prawo do niezarejestrowanego znaku towarowego przyjmując, że nie jest prawem podmiotowym – również. W większości przypadków prawo autorskie nie obejmie pojedynczego słowa. Jedynym pewnym sposobem na dysponowanie prawem do marki restauracji jest rejestracja znaku towarowego. W takim przypadku przeniesienie prawa jest banalnie proste. Właściciel praw powinien podpisać z nabywcą umowę, w myśl której w całości lub części przeniesie na niego prawa do znaku towarowego. Mówię w części, bo te prawa mogą dotyczyć tylko wybranych towarów lub usług.

Co w sytuacji, w której przedsiębiorca upada albo też przedsiębiorca prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą umiera? Co wówczas dzieje się z prawem ochronnym do znaku towarowego?

W przypadku działalności gospodarczej prawa do znaku towarowego pozostają przy człowieku. Oznacza to, że po jego śmierci mogą być dziedziczone. Inaczej sprawa wygląda w przypadku spółki. Prawo mówi bowiem, że w przypadku wykreślenia podmiotu z rejestru prawa do znaku towarowego wygasają. Innymi słowy – jeżeli toczy się postępowanie upadłościowe należy przenieść prawa do znaku na inny podmiot. Inaczej bezpowrotnie wygasną.

Restauratorzy pytają często czy można zapewnić sobie ochronę przepisu kulinarnego. Czy ma na to szansę każdy przepis czy też tylko mocno oryginalny, nowatorski? Czy zależy to przykładowo od nawiązania do potraw lokalnych?

Odpowiadając na to pytanie można by napisać książkę. Sam na ten temat nawet przygotowałem 40 minutowe szkolenie:

Z prawem autorskim do przepisu jest ten problem, że nie chroni ono samego pomysłu, a jedynie sposób jego urzeczywistnienia. Czyli ochronie podlegać będzie np. zapisana treść przepisu. Jeżeli jednak ktoś użyje innych słów, nieco zmieni składniki, to najpewniej obejdzie prawo.

Przepisy można jednak chronić za pomocą patentów. W naszej kancelarii mieliśmy okazję opatentować przepis na chleb oraz masę bezową. W rejestrze Urzędu Patentowego widzę, że toczy się procedura patentowania wynalazku pt.: Sposób wytwarzania karpia marynowanego w pietruszce i potrawa z karpia marynowanego.

Jako ciekawostkę dodam, że w 2010 r. ktoś podjął próbę opatentowania specyficznego sposobu podawania sushi. W zastrzeżeniu patentowym możemy przeczytać, że rozwiązanie znamienne jest tym, że sushi układane jest na ciele modelki lub modela przy czym wokół sushi ułożona jest dekoracja z płatków kwiatów. Urząd Patentowy nie zgodził się jednak na przyznanie patentu 🙂

Z drugiej strony niektóre pomysły mogą być chronione w postaci wzorów przemysłowych. To ciekawa forma ochrony, która zabezpiecza nie tyle przepis na dany produkt co jego wygląd. I przeglądając polskie bazy zarejestrowanych wzorów trafiłem na takie oto pizze o charakterystycznym kształcie:

Zmieniając temat, czy znak towarowy chroni również domenę internetową?

W określonych sytuacjach tak. Ze znakami towarowymi często jest ten problem, że jeżeli rejestracji podlega logo, to nie ma do końca pewności czy zabezpiecza ono również płaszczyznę słowną. Chodzi o to, że nie można zmonopolizować słowa, które jest opisowe względem towaru, który ma oznaczać. Przykładowo Urząd Patentowy nie zarejestruje znaku towarowego „chleb” do oznaczania pieczywa.

Aby nie musieć zastanawiać się, czy dany znak towarowy chroni również domenę internetową lepiej zgłosić jego odmianę słowną. Należy jednak pamiętać, że ta ochrona ograniczona jest do wskazanych w zgłoszeniu towarów i usług. Jeżeli ktoś wykorzysta naszą nazwę w swojej domenie to jeszcze nie można mówić o naruszeniu prawa. Tak się stanie, jeżeli będzie to działalność względem nas konkurencyjna. Naruszeniem prawa nie będzie również umieszczanie niekomercyjnych treści pod tą domeną. Zresztą dokładnie to zrobiła osoba, która przejęła domenę Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości (kppis.pl). Obecnie funkcjonuje tam niekomercyjny blog Klubu Przyjaciół Pieczywa i Sera.

Rejestracja znaku towarowego zabezpiecza przedsiębiorcę przed szantażem domenowym. Chodzi o sytuację, kiedy ktoś kupi domenę z jego nazwą firmy, ale innym rozszerzeniem i zaoferuje mu jej kupno. Dodatkowo zagrozi, że jeżeli nie zdecyduje się na transakcję, to domenę sprzeda jego bezpośredniej konkurencji. W takiej sytuacji można szantażyście odpowiedzieć, że chroni nas znak towarowy i jeżeli konkurent faktycznie użyje takiej domeny, to siłą możemy ją odebrać.

Restauratorzy w swojej pracy korzystają z różnych produktów. Na jakiej zasadzie mogą legalnie posługiwać się w reklamie tymi markami?

Zauważyłem, że jednym powszechniejszych mitów jest ten, że właściciel zarejestrowanego znaku towarowego ma absolutną wyłączność na posługiwanie się nim. To nie do końca prawda. Od tej zasady są wyjątki. Jednym z nich jest sytuacja, kiedy towar oznaczony danym znakiem towarowym zostanie przez producenta wprowadzony na rynek Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Jest to tzw. wyczerpanie prawa do znaku towarowego.

I przykładowo jeżeli producent sprzedał przyprawy do sklepu, to nabywca aby dokonywać dalszej odsprzedaży może posługiwać się danym znakiem towarowym. Jego używanie musi być jednak zgodne z uczciwymi praktykami rynkowymi. Generalnie chodzi o to, że taki przedsiębiorca może użyć tego znaku w celach informacyjnych. Czyli aby przekazać wiadomość kupującemu o swojej ofercie.

Przekroczeniem dozwolonego użytku będzie nadmierne eksponowanie logo bądź sugerowanie, że pomiędzy właścicielem znaku towarowego a sprzedającym jest szczególny związek gospodarczy. Odnosząc to do restauracji, nie widzę przeszkód aby informować o markach używanych do przygotowywania potraw. Jednak wywieszanie ogromnych flag czy banerów reklamowych przed lokalem będzie przekroczeniem tego dozwolonego użytku.

Jak statystyka? Czy wielu przedsiębiorców myśli o zarejestrowaniu znaku towarowego? I czy wielu decyduje się ostatecznie na dokonanie rejestracji?

Niestety większość przedsiębiorców albo w ogóle nie wie, że znaki towarowe można rejestrować, albo uważa, że nie jest im to szczęścia potrzebne. Zmieniają zdanie kiedy mają problemy z prawami do marki. No, ale to dotyka naturalnie małego procenta przedsiębiorców. Ta świadomość prawna powolutku się zmienia. Urząd Patentowy RP notuje systematyczny wzrost zgłoszeń.

Nadal jednak można powiedzieć, że w zakresie nazewnictwa firm jest bałagan. Pod taką samą nazwą może istnieć kilka, kilkanaście obiektów. Kiedy jeden z nich decyduje się na rejestrację znaku towarowego zaczyna „czyścić rynek”. Często dopiero na tym etapie tacy przedsiębiorcy do mnie trafiają. Zdarza się, że są to osoby, których znajomi mieli takie przygody.

Można więc powiedzieć, że im więcej będzie sporów o prawa do marki, tym bardziej świadomość przedsiębiorców będzie się zmieniać. A przecież biznes lubi spokój. Wystarczy swój znak towarowy zarejestrować, by z poczuciem bezpieczeństwa skupić się na interesach.

Zakładam, że popularność jest niewielka – jeżeli tak – Czy możemy zatem powiedzieć, że powinnyśmy – zwłaszcza my jako prawnicy – popularyzować ideę rejestracji znaków towarowych oraz prawa do marki? Oczywiście, w trosce o dobro naszych Klientów.

Tak, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ja często powtarzam, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Nieporównywalnie tańsze jest zastrzeżenie znaku towarowego niż latami procesowanie się o prawa do marki. Z drugiej strony przeszkodą nie są opłaty urzędowe, a świadomość przydatności takiej ochrony.

I to już wszystko, co dla Was przygotowaliśmy. Chciałabym w tym miejscu serdecznie podziękować Mikołajowi, za poświęcony czas i za bardzo wyczerpujące odpowiedzi na moje pytania. Mam jednocześnie nadzieję, że był to dla Ciebie ciekawy temat, no i że chociaż trochę przekonał tych, którzy do tej pory nie widzieli większego sensu chronienia marki swojej restauracji, że jednak warto! 🙂

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: 507 025 782e-mail: kontakt@adwokatkosecka.pl

Wracam właśnie z Warszawy, gdzie brałam udział w targach EuroGastro. Jako ekspert prawny, a jak! 🙂 Cieszę się, że miałam okazję wziąć udział w tym bardzo ważnym dla branży gastronomicznej wydarzeniu. A już najbardziej cieszę się, że miałam okazję spotkać Was – moich Czytelników! Każde takie spotkanie jest nową inspiracją do działania, daje mnóstwo nowych pomysłów na wpisy na blogu oraz powstawanie kolejnych ciekawych projektów. A co najważniejsze – mogę poznać Wasze problemy, te spotkania sprawiają, że moja wiedza o problemach prawnych branży gastronomicznej nie jest sucha i teoretyczna, ale żywa i aktualna. Naprawdę bardzo lubię te nasze spotkania w realu 🙂

A tymczasem, mam dla Was niespodziankę, którą zapowiadałam już w ostatnim artykule. Na blogu mamy dzisiaj bowiem Gościa. I to nie byle jakiego Gościa. Prawdziwego eksperta w swojej dziedzinie. Rzecznika patentowego, który specjalizuje się w prawie własności przemysłowej, zwalczaniu nieuczciwej konkurencji oraz prawie autorskim. Powitajcie razem ze mną Mikołaja Lecha, prowadzącego bloga na temat prawnej ochrony znaków towarowych.

Pamiętacie jak Wam obiecałam, że nie odpuszczę popularyzacji tematu prawa własności przemysłowej i prawa autorskiego? No to nie odpuściłam 🙂 Tyle tylko, że tak się z Mikołajem rozgadaliśmy, że wywiad podzielę na dwie części, żeby Was naszym gadulstwem za bardzo nie przytłoczyć 😉

W takim razie zaczynajmy!

Pierwsze pytanie i od razu konkretne, czy warto zastrzec nazwę restauracji?

To ja odpowiem pytaniem – czy warto się ubezpieczyć? Jeżeli nigdy nie będziemy mieć wypadku, uznamy to za zbędne. Kiedy jednak zdarzy nam się jakieś nieszczęście, ubezpieczenie będzie działać jak poduszka powietrzna w samochodzie. Uratuje nam zdrowie lub życie. Z prawną ochroną marki jest podobnie. Tyle, że mówimy tutaj o „zdrowiu” lub „życiu” firmy.

Nie ma obowiązku rejestrowania znaków towarowych. Można bez takiej ochrony prowadzić biznes latami. Jeżeli jednak dochodzi do konfliktu o markę z byłym wspólnikiem bądź konkurencją, taka rejestracja staje się bezcenna. Prowadząc tego typu spory zastanawiam się często ile mój klient byłby w stanie zapłacić aby cofnąć czas i zarejestrować swój znak towarowy już na początku swojej drogi biznesowej. Wiele firm ten aspekt zaniedbuje.

Czy jeżeli nazwa nie została zastrzeżona, a pojawia się w wielu miastach i możemy się na nią natknąć przykładowo w każdymi mieście wojewódzkim lub miejscowości turystycznej, tworzy to wrażenie braku oryginalności i może rzutować na rozwój naszego biznesu czy w niektórych przypadkach – jak w miejscowościach turystycznych – nie ma to znaczenia?

Z samego założenia nazwa restauracji powinna odróżniać ją od konkurencji. Do sytuacji, o których mówisz dochodzi dość często. Szczególnie widać to w przypadku usług medycznych. Przykładowo w CEIDG po wpisaniu frazy „allmed” wyskakuje ponad 20 przedsiębiorców o tej nazwie.

Wnioski z tego są przynajmniej dwa. Po pierwsze żaden urzędnik nie będzie przeszkadzał w założeniu działalności gospodarczej o nazwie, która jest już używana przez konkurenta na rynku. A po drugie w tym zakresie jest duży bałagan na rynku. Przedsiębiorcy dość bezrefleksyjnie wchodzą w pewne marki, co prowadzi do sporów.

Zauważyłem również inny problem. Wiele osób chce aby nazwa ich firmy komunikowała potencjalnym klientom czym się zajmują. Pół biedy jeżeli wybiorą określenie sugerujące jak PIEKUŚ (piekarnia). Gorzej jeżeli zdecydują się działać pod nazwą w sposób oczywisty opisową. W takim przypadku nie mogą takiej nazwy zmonopolizować poprzez rejestrację w Urzędzie Patentowym. Przykładowo odmowę rejestracji dostał znak PolskiBus. Uznano bowiem, że jest to zwykła informacja o usługach przewozu polskimi autobusami.

Temu problemowi poświęciłem poniższe nagranie:

A czym jest prawo do marki?

Potocznie wielu osobom wydaje się, że skoro wymyślili nazwę restauracji, zrobili poszukiwania w Google i w ramach dostępnych domen internetowych, to są właścicielami marki. W końcu założyli działalność gospodarczą bądź spółkę, więc prawo zapewnia im nawet nie tyle ochronę, co pełną własność marki.

I tutaj zaczynają się schody, ponieważ wszystko zależy od danej sytuacji. To prawda, że prawo zapewnia pewien minimalny stopień ochrony marki, ale wszystko zależy od szeregu czynników. Ochrona wynika bowiem nie z formalnego wpisu przedsiębiorcy do rejestru, ale z rzeczywistego pierwszego używania danego oznaczenia. Ważne jest przy tym jakie towary lub usługi są pod taką marką oferowane oraz na jakim terytorium. Jeżeli prowadzimy lokalną restaurację nad jeziorem, najprawdopodobniej będziemy w stanie zablokować powstanie restauracji o zbliżonej nazwie tylko w tej samej miejscowości.

Dopiero rejestracja znaku towarowego daje nam wyłączność na terenie całego kraju. Tylko mając świadectwo rejestracji znaku towarowego w ręku, możemy czuć się właścicielami praw do marki.

Często spotykam się również z taką opinią, że ktoś uważa iż przysługują mu prawa autorskie do marki, ponieważ wymyślił jej nazwę. To ciekawy problem od strony prawnej, któremu poświęciłem artykuł pt.: Pojedyncze słowo – czy może być chronione prawem autorskim. W skrócie można powiedzieć, że w przytłaczającej większości przypadków, pojedyncze słowo czy proste zestawienia słów będą za mało oryginalne aby były objęte tego typu ochroną.

Jak zatem można chronić markę restauracji?

Ja bym powiedział, że ochrona marki restauracji to pewien dwustopniowy proces. Samo zgłoszenie do Urzędu Patentowego to końcowy etap analizy prawnej marki. Chodzi o to, że wybierając nazwę restauracji powinniśmy mieć pewność, że nie naruszymy czyichś praw.

Poszukiwania w Google są niewystarczające. Tym bardziej, że ta wyszukiwarka podaje obecnie wyniki lokalne. Jej algorytm może więc uznać, że nie warto nam wyświetlać informacji o włoskiej restauracji o identycznej nazwie. Tymczasem Włoch może mieć jej nazwę zarejestrowaną na terenie całej Unii Europejskiej. Jeżeli nieopatrznie w taką nazwę wejdziemy, złamiemy prawo. A mogą nas o tym poinformować prawnicy konkurenta po kilku latach obecności na rynku.

Osobiście powtarzam, że takie badanie na identyczność można spróbować zrobić samodzielnie. Bazy zgłoszonych i zarejestrowanych znaków towarowych są publikowane przez Urzędy Patentowe. Warto jednak pamiętać, że kolizją będą nie tylko nazwy identyczne, ale i podobne. I na tym etapie wiele osób może mieć problemy interpretacyjne. Pytanie czy znaki MAKAS i MAKAAM są kolizyjne? A co w przypadku inwersji słów typu TELE AUDIO i AUDIO TELE?

I tutaj należy pamiętać, że nie jest ważne czy wg nas znaki różnią się dostatecznie, ale jak nasz przypadek zinterpretuje sąd lub Urząd Patentowy. Jeżeli więc planujemy zainwestować swój czas i pieniądze w rozwój restauracji, warto rozważyć zlecenie takiej analizy prawnej np. rzecznikowi patentowemu. Więcej na ten temat mówiłem w poniższym nagraniu.

Jeżeli natomiast wynik badania okaże się pozytywny dobrze jest nie zwlekać z rejestracją znaku towarowego.

Zakładam, że nasi Czytelnicy są już przekonani, że warto zastrzec nazwę restauracji. Czy w takim razie taka rejestracja znaku towarowego wiąże się dla restauratorów z obowiązkiem poniesienia sporych kosztów?

Wbrew temu co się mówi koszty wcale nie są wysokie. Przykładowo w Polsce opłata urzędowa za 10-letnią ochronę w jednej klasie wynosi 890 zł. W klasach towarowych uszeregowane są towary i usługi, które oferują przedsiębiorcy. To coś na kształt klasyfikacji PKD. Poprzez rejestrację znaku towarowego przedsiębiorca uzyskuje ochronę na markę w ramach branży w której działa. Nie uzyskuje jednak w ten sposób monopolu absolutnego na samo słowo. Przykładowo jeżeli prowadzi restaurację FENIX, to nie będzie dla niego konkurencją biuro rachunkowe o identycznej nazwie. Osoba, która będzie chciała zjeść obiad, przez pomyłkę nie rozliczy swoich podatków 🙂

Koszt rejestracji znaku towarowego zależy również od terytorium na jakim taka ochrona ma obowiązywać. Poza rejestracją krajową, możemy wnosić o ochronę na terenie Unii Europejskiej lub wybranych krajów. Co ważne – nie ma możliwości uzyskania ochrony na cały świat. Po szczegółowe informacje na temat opłat urzędowych odsyłam do artykułu pt. Koszt rejestracji znaku towarowego.

A jak długo średnio trwa rejestracja znaku towarowego?

Jeżeli cała procedura przebiegnie bez problemów to w Polsce na decyzję o przyznaniu ochrony poczekamy 6-8 miesięcy. Przy znaku unijnym będzie to 4-6 miesięcy. Jeżeli na etapie zgłoszenia ekspert będzie miał uwagi co do naszego wniosku, procedura może się wydłużyć o kilka miesięcy. Z drugiej strony, jeżeli wpłynie formalny sprzeciw do rejestracji to jego rozpatrzenie często zajmuje rok i może zakończyć się odmową przyznania ochrony.

Czy możemy dokonać rejestracji sami czy jednak powinniśmy skorzystać z pomocy profesjonalisty?

Tutaj sytuacja wygląda analogicznie jak w sądzie. Możemy bronić się/ atakować samodzielnie lub skorzystać z pomocy profesjonalnego pełnomocnika. Zastrzeżenie znaku towarowego nie jest zwykłą formalnością. Z wielu powodów takiej ochrony możemy nie dostać. Co więcej, znam przypadki kiedy błędy na etapie zgłoszeniowym wprowadziły przedsiębiorcę w poważne kłopoty.

Przykładowo, jeden z moich klientów sam zgłosił do ochrony unijny znak towarowy. Nie zrobił jednak prawidłowo badania. A należy pamiętać, że Urząd UE ds. Własności Intelektualnej, który przyjmuje takie wnioski, automatycznie powiadamia o zgłoszeniu właścicieli wcześniejszych podobnych znaków towarowych. Efekt był więc taki, że mój klient de facto sam doniósł na siebie swojej konkurencji. Zapłacił 900 EUR za zgłoszenie i doprowadził do tego, że konkurencja mająca zarejestrowany podobny znak zażądała od niego nie tylko wycofania zgłoszenia, ale również wycofania w ciągu 14 dni towarów opatrzonych tym znakiem.

Kiedy robiłem aplikację na rzecznika patentowego zapamiętałem słowa mojej wykładowczyni, która powiedziała: „Sprawy proste to wypadek przy pracy”. I to się doskonale sprawdza w przypadku znaków towarowych.

Czy znak towarowy może zostać zarejestrowany wyłącznie na osobę fizyczną? Czy też może zostać zarejestrowany na spółkę osobową / kapitałową?

Najczęściej znaki towarowe są rejestrowane na firmę (tj. na spółkę lub działalność gospodarczą). Korzyścią takiego rozwiązania jest to, że przedsiębiorca może wszystkie opłaty wrzucić w koszty. Nie ma jednak przeszkód aby takie zgłoszenie zrobić na osobę fizyczną. Ma to zresztą wiele zalet, o których szerzej pisałem w tym artykule. Warto pamiętać, że rejestracja daje możliwość optymalizacji podatkowej. Właściciel znaku może np. udzielić spółce licencji na jego używanie. Ewentualnie po kilku latach, jak marka będzie rozpoznawalna, może wnieść ją aportem do spółki.

Czy takie prawa mogą przysługiwać kilku osobom wspólnie?

Jak najbardziej. Znak towarowy można zgłosić zarówno na kilka osób fizycznych, jak i na kilku przedsiębiorców. Nazywa się to wtedy wspólnym prawem ochronnym. Na etapie zgłoszenia Urząd Patentowy wymaga przedłożenia regulaminu używania znaku. Warto o takiej ochronie pomyśleć jeżeli kilka niezależnych podmiotów planuje stworzyć np. markę nowego produktu. Znam historie, kiedy przedsiębiorcy inwestowali w taki projekt swój czas i pieniądze. Kiedy doszło między nimi do konfliktu, jeden z nich szybko dokonał zgłoszenia znaku towarowego na siebie. W takim wypadku wyprostowanie wszystkiego od strony prawnej wiąże się z kilkuletnim sporem przed Urzędem Patentowym i sądami. A wystarczyło na początku współpracy zgłosić do ochrony znak towarowy.

A czy ja jako restaurator mogę wykorzystać nazwę restauracji, w której byłam na drugim końcu Polski albo nawet na drugim końcu świata, nierzadko przecież nazwy restauracji mają angielskie nazwy?

Ta minimalna ochrona prawna, o której już mówiłem obejmuje terytorium, na którym działa taka restauracja. Zakładając, że prowadzi również usługi kateringowe, będzie to raczej terytorium miasta. Jeżeli istnieje cała sieć – będzie to kilka miast.

Jednak z samego faktu, że taka restauracja działa, nie wynika, że właściciel ma prawa do nazwy np. na terenie całej Polski. No chyba, że zarejestrował swój znak towarowy. Tym samym uważam, że jeżeli tylko nowa restauracja nie będzie działać na tym samym geograficznie runku, to z dużym prawdopodobieństwem nic jej nie grozi. Sprawa jest w ogóle oczywista jeżeli mówimy o skopiowaniu nazwy restauracji z drugiego końca świata.

Przykładowo jeden z moich klientów posługuje się identyczną nazwą jak jego konkurent w Niemczech. Obaj mają zarejestrowane krajowe znaki towarowe. Każdy z nich działa całkowicie legalnie, dopóki nie zacznie wprowadzać swoich towarów na terytorium konkurenta.

Odwrócę poprzednie pytanie i zapytam – a co w przypadku kiedy konkurent w innym mieście używa takiej samej nazwy restauracji, mimo iż to my posiadamy prawa do posługiwania się określoną nazwą?

Aby ocenić czy doszło do naruszenia prawa należy odpowiedzieć na pytanie czy potencjalny konsument może zostać wprowadzony w błąd. Czy ktoś przez pomyłkę wsiądzie w samochód i przejedzie np. 300 km aby zjeść obiad w restauracji konkurenta. Wątpliwe. Jeżeli działaliśmy jako pierwsi, to minimalna ochrona jaką zapewnia nam prawo obejmie teren gdzie działamy. Możliwe więc, że bez rejestracji znaku towarowego niewiele będziemy mogli zrobić.

.. i na dzisiaj to tyle 🙂 Za kilka dni pojawi się część II, obiecuję. Poruszymy w niej między innymi temat, o który pytacie mnie bardzo bardzo często – prawa autorskie do przepisu kulinarnego. Bo zakładam, że po I części nie możecie doczekać się już II części, a jak wspomniałam o tym przepisie kulinarnym to już na pewno nie możecie 🙂

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: 507 025 782e-mail: kontakt@adwokatkosecka.pl

Tak, to już naprawdę rok. Równo rok temu, 15 marca zamieściłam na blogu pierwszy powitalny wpis, a dwa dni później pierwszy wpis łączący prawo i gastronomię, ciekawe czy pamiętasz o czym w nim pisałam? 🙂

Przez ten rok napisałam dla Ciebie ponad 40 merytorycznych wpisów, z czego największą popularnością cieszyły się wpisy podatkowe oraz te, które dotyczyły zawiłości rozliczania zaliczki i zadatku.

Chciałoby się jednak powiedzieć, że król jest tylko jeden – 4. wpis na blogu, kwietniowy, na temat mitycznej książeczki sanepidowskiej, tylko raz zajął prowadzenie w rankingu i nie oddał go do dzisiejszego dnia!

Co najmniej kilku tematów dostarczył mi również Minister Finansów. Duże zamieszanie wywołał zwłaszcza wpis na temat opodatkowania sprzedaży w zestawach. Zainteresowanie na blogu (spowodowane fatalnym i przekłamującym przekazem medialnym) było tak duże, że w końcu po dwóch dniach musiałam napisać specjalny wpis na temat tego, że Minister nie zamierza zakazać jednak sprzedaży w zestawach 😉

Dość zdecydowanie postanowiłam się również rozprawić z mitem o koncesji na alkohol.

Przy tym, uwierz mi, blog jest doskonałym próbnikiem popularności tematów. Są bowiem tematy, o których wiecie już chyba wszystko i zwyczajnie na świecie nie ma już na nie zapotrzebowania, co Wasze wejścia na bloga dobitnie mi pokazały. Zastanawiasz się jakie to tematy? A na przykład kwestia zakazu palenia czy Gości rozebranych „niemal do rosołu” 😉

W ciągu tego roku udało mi się również wziąć udział w kilku ciekawych projektach, co bez wątpienia zawdzięczam blogowi, bo ten jest wspaniałym narzędziem, które pozwala w prosty sposób docierać do szerokiego grona odbiorców. Tak więc w listopadzie ukazał się pierwszy artykuł mojego autorstwa w miesięczniku Szef Kuchni Gastronomicznej. Od tego czasu artykułów łącznie ukazało się 5, a 6 – do numeru kwietniowego – już czeka gotowy. O czym tam pisałam? O tym co na blogu 😉 Było więc o franczyzie, o RODO, o reklamacji w restauracji, o prawie pracy..

Na jesieni, udało mi się również nagrać razem z Kacprem Skoczylasem podcast, w trakcie którego mogliśmy poruszyć wiele istotnych kwestii prawnych dotyczących problemów prawnych w gastronomii. Jeżeli ktoś z Was jeszcze nie słuchał to serdecznie Was zachęcam, bo to była naprawdę dobra i konstrukcyjna rozmowa.

Żeby nie powiedzieć, że udało mi się wszystko, co sobie zaplanowałam, muszę trochę ponarzekać 😉

Nie udało mi się póki co niestety przekonać Was o tym, jak ważna jest dobra konstrukcja umowy. Wpisy na ten temat, choć ważne, cały czas jednak dołują w statystyce. A szkoda bo równocześnie miałam okazję przez ten rok opiniować znowu wiele niedobrych umów. I tak, gdzieś tam niżej niż wyżej czekają na Was wpisy o tym, jak skonstruować komparycję umowy, jak sprawdzić status kontrahenta i stan prawny nieruchomości oraz o tym dlaczego zarówno umowa, jak i ubezpieczenie są tak bardzo ważne!

Ale – uprzedzam – tak łatwo się nie poddam 😉

Drugim tematem, który chcę w najbliższym czasie zgłębić jest zagadnienie praw autorskich, praw do marki, logo, znaku towarowego.. Dotąd pisałam o tym w zasadzie tylko w kontekście franczyzy i niezarejestrowanego znaku towarowego, ale już niedługo pojawi się jako gość na blogu prawdziwy ekspert w tym temacie, razem z którym postaramy się przybliżyć Wam tę nieco skomplikowaną i pomijaną przez wielu Restauratorów kwestię.

Ale Was dzisiaj zaspamowałam tymi odnośnikami. A miało być dziś króciutko.. Ale jak lepiej prześledzić roczną historię bloga niż poprzez wędrówkę poprzez kolejne wpisy. Tym sposobem możesz zaś zobaczyć, jak ja oceniam ten miniony rok. A oceniam bardzo pozytywnie 🙂 I obiecuję Wam, że wszystkie komentarze, wiadomości, miłe słowa i tu, i na fanpage Kancelarii czy te wypowiadane przy osobistym spotkaniu, niezmiennie dodają mi dodatkowego kopa do dalszego pisania i tworzenia blogowych treści. W zasadzie dziś jest chyba jeszcze bardziej zmotywowana niż rok temu, by blog się dalej rozwijał i pomagał Ci w codziennym funkcjonowaniu Twojej restauracji.

Dziękując zatem za wszystkie Twoje wizyty tu u mnie, zdecydowanie zapraszam po więcej 🙂

A na koniec mam dla Was urodzinowy prezent! Jeżeli ktoś z Was chciałby się ze mną spotkać osobiście, nadarza się ku temu świetna okazja. Już w najbliższą środę, 21 marca, możesz umówić się ze mną na prawdziwą.. randkę prawną 🙂 Będę czekać na Was w Warszawie na Targach EuroGastro. Bardzo miło by mi było poznać Cię i osobiście porozmawiać z Tobą o problemach prawnych Twojej restauracji.

Zatem – do przeczytania! Albo nawet i do zobaczenia 🙂

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: 507 025 782e-mail: kontakt@adwokatkosecka.pl

Podobno Internet to jedno z największych dobrodziejstw XXI wieku. Nie, nie podobno. Na pewno! 🙂

Ale bywa też tak, że powszechna dostępność do Internetu, a także fakt że dziś w zasadzie każdy jest posiadaczem smartfona, z którego może wykonywać nielimitowane połączenia, znacząco utrudnia komuś życie.

Spytasz mnie: Taaaak? A przykładowo komu?

Choć nie, jeżeli jesteś Restauratorem albo pracodawcą w jakiekolwiek innej branży, pewnie wiesz już jaki będzie dalszy ciąg tego wpisu..

Dla większości pracodawców telefony komórkowe to bowiem plaga nie do wytępienia.

Jestem obecnie w trakcie sporządzania Regulaminu pracy dla jednej z restauracji i przy tej okazji mogłam porozmawiać z jej właścicielką na temat problemów z pracownikami. A te, z jakimkolwiek nie rozmawialibyśmy Restauratorem, przeważnie powtarzają się jeden po drugim. Alkohol, palenie, zwolnienia lekarskie, szanowanie mienia pracodawcy, (o zgrozo!) przywłaszczenie tego mienia, no i te nieszczęsne komórki!

Pewnie wiele razy widzieliście taki obrazek – Goście siedzą przy stoliku i czekają na menu, a jedyna kelnerka w restauracji siedzi za barem wpatrzona w swój telefon. Albo taki – Goście zjedli i chcą poprosić o rachunek. Na ich stole dalej stoją puste, brudne talarze, a kelnerka za barem rozmawia przez telefon, głośno i donośnie się przy tym śmiejąc.

Goście są zazwyczaj poirytowani taką sytuacją i trudno im się dziwić. Poirytowany jest też pracodawca, który jest świadkiem tej sytuacji albo co gorsza – dowiaduje się o niej z negatywnego wpisu na fanpage’u restauracji. Jemu tym bardziej trudno się dziwić, gdyż to opinia jego restauracji może na tym ucierpieć, a informacja o zachowaniu kelnerki może zostać uwieczniona opinią w Internecie, zniechęcając kolejnych Gości do wizyty w tym miejscu.

Tak często bywa.

A czy powinno tak być? Wszyscy chyba wiemy, że nie.

Uprzedzając krzyk pracowników, którzy będą twierdzili, że co w tym złego żeby pracownik w wolnej chwili skorzystał z telefonu komórkowego, skoro akurat nie ma Gości w restauracji – odpowiedź jest bardzo prosta.

Nic, zupełnie nic.

Tyle tylko, że pracownicy są tylko ludźmi i niektórzy z nich nie potrafią po prostu korzystać z praw, z których powinni korzystać rozsądnie, a pracodawca w żaden sposób tego nie kontroluje.

Co zatem powinien zrobić pracodawca, aby jakoś zapanować nad tym telefoniczno-internetowym chaosem?

Otóż najpierw powinien wprowadzić stosowne uregulowania do Regulaminu pracy.

Jak mogą one brzmieć? A na przykład tak:

Pracownik może korzystać w czasie pracy z prywatnego telefonu komórkowego, tabletu i innych podobnych urządzeń technicznych, wyłącznie w czasie przysługującej mu przerwy od pracy.

Używanie telefonu komórkowego, tabletu i innych podobnych urządzeń technicznych w czasie pracy jest zabronione, z wyjątkiem wystąpienia nagłych wydarzeń, uzasadniających  natychmiastowe skorzystanie przez pracownika z prywatnego telefonu komórkowego.

Krótko i treściwie.

Oprócz telefonów komórkowych do kategorii urządzeń zabronionych powinniśmy dodać tablety oraz inne podobne urządzenia – samo bowiem ujęcie w zapisach Regulaminu pracy telefonów komórkowych może się okazać niewystarczające. Mamy dziś tyle różnych nowinek technicznych, iż zakaz dotyczący jedynie telefonu komórkowego mógłby nie spełnić swojej roli, gdyż pracownikom bardzo łatwo byłoby go obejść.

Po drugie, musimy również przewidzieć, że w różnych niespodziewanych sytuacjach powinniśmy pracownikowi umożliwić skorzystanie z telefonu natychmiast. Może się bowiem zdarzyć, że ktoś z rodziny pracownika trafi do szpitala albo nawet rozchoruje się dziecko pracownika, które przebywało w przedszkolu i trzeba je będzie szybko odebrać.

No dobrze, mamy już Regulamin pracy. Co dalej?

Drugim krokiem powinno być zapoznanie pracowników z treścią Regulaminu pracy i kontrolowanie jego przestrzegania.

Rzecz jasna, na początku można próbować pouczać pracowników o istniejącym zakazie. Jeżeli jednak problem będzie istniał w dalszym ciągu, a pracownicy uparcie będą łamali obowiązujący zakaz, pracodawca ma w swoich rękach także możliwość zastosowania kar porządkowych, które mogą podziałać otrzeźwiająco nie tylko na ukaranego pracownika, ale i na całą załogę.

Oczywiście zastosowanie kar porządkowych powinno stanowić ostateczność, jednak wszyscy wiemy, że czasem nie da się tej ostateczności uniknąć. Choć często bywa tak, że samo wprowadzenie odpowiednich zapisów w Regulaminie pracy, znacząco ogranicza telefoniczno-internetowy problem 😉

Jeżeli chcesz skorzystać z pomocy prawnej, zapraszam Cię do kontaktu:

tel.: 507 025 782e-mail: kontakt@adwokatkosecka.pl